18.05.2019

Okiem Kyrella - Nie za dużo tych "Gwiezdnych Wojen"?


Jak przez mgłę pamiętam swój pierwszy kontakt z „Gwiezdnymi Wojnami” – to był albo 2015, albo 2014 rok. Zobaczyłem wtedy jeden z odcinków „Wojen Klonów”, niestety nie pamiętam już który, i… wsiąkłem. Totalnie.

Już po pierwszych kadrach zdałem sobie sprawę z tego, że ta „bajka” bynajmniej nie jest skierowana do dzieci. W tamtym czasie nie przeszkadzał mi jakoś bardzo beznadziejny polski dubbing, chłonąłem historię jak gąbka, oglądając wszystkie odcinki, które tylko pojawiły się na ekranie telewizora.

„Star Wars” to fenomen kulturowy, który wychował już trzy pokolenia fanów i powoli zabiera się za czwarte. Premiera nowego filmu dziejącego się w „odległej galaktyce” to zarówno ogromne wydarzenie kulturalne wywołujące olbrzymie emocje już na kilka miesięcy przed premierą, jak i gwarancja pewnego, wysokiego zysku („Solo” możemy tu potraktować jako wypadek przy pracy).

Żadna inna seria nie miała tak wielkiego wpływu na kulturę, sztukę, historię, społeczeństwo czy politykę. Mimo upływu lat „Gwiezdne Wojny” nadal się nam nie znudziły, a my wciąż chcemy wydawać pieniądze na bilety do kina, okołofilmowe gadżety, książki czy komiksy. Czy jednak taki stan rzeczy potrwa wiecznie?

Stoimy obecnie w momencie, w którym musimy sobie zadać bardzo ważne pytanie: w jaką stronę powinna pójść marka, aby nie stać się kolejnym odgrzewanym kotletem? Wiemy już oficjalnie, że Disney nie ma zamiaru zatrzymać się na 9 epizodach i 3 spin-offach – kilkanaście dni temu potwierdzono, że kolejne trzy filmy pojawią się w 2022, 2024 i 2026 roku, a wyreżyserowane mają zostać przez twórców GoT-u.


Nie mam zamiaru rozwodzić się nad tym, czy wybór Weissa i Benioffa zniszczy magię „Gwiezdnych Wojen”, ale pragnę zwrócić uwagę na inny aspekt tej sprawy – czy tego wszystkiego nie wychodzi po prostu… za dużo?

Wiem, że mogę zabrzmieć w tym momencie jak zgryźliwy dziad, ale fakty są takie, że trzeba wiedzieć kiedy zejść ze sceny. Było wiele serii filmowych, które zaczynały jako wielkie hity, a kończyły jako zwykłe gnioty, tworzone tylko w celu zarabiania coraz większych ilości mamony.

Nie jestem naiwny, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Disney nie kupił franczyzy „Gwiezdnych Wojen” z dobroci serca. Chce na tym zarobić, możliwie najwięcej i nie ma w tym absolutnie nic złego. To biznes – jeśli olbrzymia korporacja decyduje się na tak poważny krok, to oczywistym jest, że liczy na długofalowy zysk.

Nie chodzi mi to, żeby nie nagrywać nowych filmów, a raczej o to, żeby nie były one tylko odcinaniem kuponów od popularności sagi. Nie życzę sobie, aby ponad czterdziestoletnie dziedzictwo zostało zaprzepaszczone w imię nabijania kiesy włodarzom Disneya.

To zabrzmi strasznie głupio i patetycznie, ale wierzę, a przynajmniej chcę wierzyć, że ta marka jest wyjątkowa, niepodrabialna, jest w pewnym sensie symbolem naszej epoki, a być może nawet stanowi pomost pomiędzy pokoleniami. Przekształcenie jej w kolejną typową disneyowską franczyzę może to wszystko zniszczyć.

Stare ludowe porzekadło mówi, że „jeśli już koniecznie musisz coś zrobić, to przynajmniej zrób to porządnie”. Nie zapominaj o tym, nasza ukochana Myszko Miki.

Mateusz "Kyrell" Patalan

1 komentarz:

  1. Nie wszystkie serie trwające kilkadziesiąt lat okazały się klapą, na przykład Star Trek, zaczął się na początku lat 60. trwa dosłownie do teraz i są też filmy i seriale i uważam, że nawet coraz lepsze. W Star Wars wierzę i będę oglądał nawet, jeśli reżyserem będzie moja sąsiadka, która pojęcia na tym nie ma :D

    OdpowiedzUsuń